–
Chyba czas na pytania – stwierdził z niewyraźną miną. Chodziliśmy po nadmorskim
bulwarze niedaleko miejsca, w którym mieszkał mój były chłopak. Poznaliśmy się na obozie i jak to zwykle bywa z wakacyjnymi miłościami nasze wielkie uczucie umarło
śmiercią naturalną parę tygodni po powrocie do domów. Morze szumiało głośno, mewy
skrzeczały nad naszymi głowami. Dlaczego w ogóle wybrałam to miejsce?
– Chyba czas – przyznałam. Nawet jeśli miałam zamiar z nim zostać i nie
wywiązywać się z umowy, byłam ciekawa tych arcytrudnych zagadek.
Przenieśliśmy
się na samą plażę. Piasek był drobniutki, przywodził na myśl beżową mąkę.
Wystawały z niego muszelki i strzępki wodorostów.
Bez
żadnych wstępów wymienił dwa pytania.
– Co można skrócić tak, by nie dało się wydłużyć? A co można wydłużyć tak, by nie dało się skrócić?
– Co? Możesz powtórzyć?
Powtórzył.
– Nie rozumiem – przyznałam.
– Musisz znaleźć odpowiedź na pierwsze pytanie. Drugie jest dla mnie.
Pokiwałam
powoli głową, patrząc na morze. Uwielbiałam je takie wzburzone. Wysokie fale
załamywały się, tworząc gejzery piany. Wiatr dął jak oszalały. Aż chciało się
śpiewać „Dziesięć w Skali Beauforta”.
– Muszę pomyśleć – mruknęłam. Nie odzywaliśmy się już do siebie do wieczora. Cały dzień poświęciliśmy na kąpiel w morzu. Jeśli można
to nazwać kąpielą. Jako „skondensowane powietrza” trudno nam było utrzymać
nasze postacie w ryzach. Wicher próbował za wszelką cenę nas rozdmuchać. Za to
fale rozbijały się na nas lepiej niż na ciałach stałych, tworząc białe
pióropusze wysokie na kilka metrów.
Nie
poruszaliśmy tematu pytań. Żyliśmy i bawiliśmy się jak przedtem. Skracaliśmy i
wydłużaliśmy, wydłużaliśmy i skracaliśmy. Długi był spięty, choć starał się tego nie okazywać. Mimo że
uważał swoją zagadkę za niemożliwą do rozwiązania, bał się, że mnie może się
jednak udać.
Nie
chciałam o tym myśleć, ale im bardziej unikałam tego tematu, tym jaśniej
zaczął rysować mi się pewien pomysł. Nie wiedziałam, czy ma on w ogóle jakiś sens.
Jaki
interes miałam w tym, że trzymałam Długiego w niepewności? Wydawało mi się, że zasłużył sobie na to. Czym? Nie jestem pewna, ale przede mną było już chyba kilka Krótkich.
Przychodziły i odchodziły, a Długi się nie zmieniał. Dlaczego? O to już muszę
zapytać jego.
Podjęłam
nową decyzję. Znajdę odpowiedź na jego pytanie. A potem każę mu zostawić swoją posadę i odejść. Wiem, że możemy to zrobić. To
czym jesteśmy, nie jest naturalne. Nie powinno nas być. Nie w takiej formie.
Byliśmy
w wielu miejscach. W górach niskich, niższych, wysokich. Zwiedziłam miejsca, o
których za życia mogłam tylko marzyć i to wszystko za free. Dżungle amazońskie
stanęły przede mną otworem, zorze polarne na biegunie oglądaliśmy ze trzy razy,
odwiedziliśmy najbardziej malownicze wodospady w Afryce, ogromne kaniony pełne skalnych zakamarków, szczyt świata, a nawet
największą głębię, chociaż tam akurat nie było nic ciekawego do oglądania.
Na
finał naszej historii wybrałam środek niekończącej się tundry. Jak okiem
sięgnąć rozciągało się morze fioletowych kwiatów podobnych do wrzosów.
– Znam odpowiedź na twoje pytanie – powiedziałam po prostu, gdy Długi rozglądał
się po miejscu, w które go zabrałam. Zesztywniał i pobladł.
– Naprawdę?
– Tak mi się wydaje.
– Co to takiego? Czego nie mogę wydłużyć? Udowodnię ci, że się mylisz.
– To trochę skomplikowane, ale możemy spróbować.
Zerwałam
długie źdźbło trawy i pokazałam mu. Następnie przymknęłam oczy w skupieniu i
skróciłam trawkę do zera. Po prostu zniknęła z mojej dłoni. Długi przyglądał się jej zdenerwowany.
– Wydłuż ją – poleciłam spokojnie.
– Co mam wydłużyć? Niczego tu nie ma!
– Nie możesz wydłużyć? A zatem to jest moja odpowiedź. Mogę skrócić cokolwiek,
tak by przestało istnieć. A ty już kiedyś mi powiedziałeś, że wydłużyć czegokolwiek
się nie da, ot tak. Skoro nie możesz
wydłużyć czegokolwiek, nie możesz wydłużyć niczego. To jak mnożenie przez zero.
Wynik zawsze jest ten sam.
– Nie rozumiem. Jak to?
– Myślę, że doskonale rozumiesz. Dałeś mi odpowiedź na samym początku. – Wyglądał tak żałośnie, że aż mu współczułam. Ale musiałam
koniecznie dowiedzieć się, czy moje przypuszczenia były słuszne. – Teraz ja
zadam ci parę pytań. Co się stało z naszymi poprzednikami?
– Poprzednikami? Po co ci to?
– Zwykła kobieca ciekawość. Odpowiedz, a nie pożałujesz.
– Swojego poprzednika nie pamiętam. Według ludzkich lat umarł około dwóch wieków
temu. Twoich poprzedniczek było wiele, ale…
– Przed każdą postawiłeś takie ultimatum? Zagadka albo wieczność ze mną.
– Tak – odpowiedział zrezygnowany. Myślał, że to już koniec. Że zaraz go opuszczę
i powrócę do dawnego życia. I znów zostanie sam. – Tylko jednej udało się ją
rozwiązać przed tobą.
– A co z resztą?
– Były tak nieszczęśliwe, że po jakimś czasie litowałem się nad nimi i pozwalałem
im odejść. Ty od początku byłaś inna. Miałem nadzieję, że ze mną zostaniesz.
Wielką nadzieję.
Patrzyłam
przez chwilę na niego w milczeniu. Był naprawdę nieszczęśliwy. Nie wiem, czy
rzeczywiście uznawał mnie za wyjątkową, czy mówił tak tylko po to, bym została.
– Wrócę do swojego ciała tylko na chwilę – powiedziałam. – Potem zobaczymy co
dalej.
Podniósł
gwałtownie głowę. Przypominał w tej chwili zaszczutego psa wpatrującego się
niepewnie we właściciela, jakby nie mógł się zdecydować, czy smycz w rękach
pana oznacza spacer czy bicie. Cieszyć się czy uciekać?
– Czekaj tu na mnie – poleciłam mu, zanim byłby zmuszony się odezwać.
Nie
wiem, po co to robiłam. Wróciłam do szpitala i czekałam na wizytę brata.
Dlaczego akurat jego wybrałam na pożegnanie? Zielonego pojęcia nie mam.
Przyszedł na godzinę przed zakończeniem wizyt. Za oknem się ściemniało. Usiadł
przy moim łóżku i bawił się bezmyślnie guzikiem od pościeli. Czekali na moją
śmierć. Wszyscy. To będzie ostatnia rzecz, jaką skrócę. To oczekiwanie.
Nie
chciałam go wystraszyć, ale wiedziałam, że to nieuniknione. Szepnęłam mu do
ucha: „Nie wołaj nikogo”, po czym weszłam do swego ciała. To było dziwne uczucie. Znów poczuć ręce, nogi.
Nie miałam ich tak długi czas.
Otworzyłam
oczy. Młody poderwał się i otworzył usta, ale naraz jakby sobie coś przypomniał
i opadł z powrotem na swoje miejsce. Z niedowierzaniem wyjąkał moje imię.
Odchrząknęłam nerwowo i udało mi się przemówić.
– Cześć, Młody.
– Obudziłaś się!
Pokręciłam
głową. Była taka ciężka, jak nigdy.
– Nie. Nie obudziłam się. Teraz umieram. Tym razem na dobre, uwierz mi.
– Co? O czym ty…
– Nie mów nikomu, że ze mną rozmawiałeś. Zaraz i tak zasnę
z powrotem. Ale już się nie obudzę. Nie tu.
z powrotem. Ale już się nie obudzę. Nie tu.
– To znaczy…
– To jest pożegnanie, Jonasz – użyłam jego prawdziwego imienia. Robiłam to tylko
w bardzo poważnych sytuacjach. A to była na pewno jedna z nich. I do Młodego
chyba to właśnie docierało. – Muszę cię przeprosić, za to na stadionie. Kiedy
tak głupio obiecałam ci, że będę na mecie.
– To byłaś naprawdę ty?
– Tak. Widziałam cię potem, jak codziennie biegasz. Mam nadzieję, że bardzo przez
mnie nie cierpiałeś. Teraz już nie będę tak blisko, ale będę. To ci mogę
obiecać.
W
jego oczach znowu pojawiły się łzy.
– Nie płacz, Jonasz. To takie niemęskie. Muszę cię uprzedzić, że zamierzam dać ci pamiątkę. Wszystko się trochę zmieni, ale nie martw się,
dasz sobie radę.
Otarł
łzy i wpatrywał się we mnie uporczywie, jakbym miała zaraz zniknąć. W sumie to
tak miało się stać. Dałam mu znać, żeby się przybliżył. Objęłam go, gdy położył
się obok mnie na łóżku.
– Ktoś już tam na mnie czeka – szepnęłam mu do ucha. –
Na razie, Młody.
Na razie, Młody.
– Do szybkiego, Stara.
– Wypluj te słowa – zaśmiałam się, całując braciszka w policzek. Zawiał
delikatny, pachnący wietrzyk. Moje ciało znów stało się bezużyteczną powłoką.
Maszyna przy łóżku zaczęła wydawać z siebie irytujący przeciągły pisk. Na ekranie pojawiła się linia ciągła,
której nie sposób było wydłużyć, ani skrócić. Można było tylko zapisać godzinę.
Mamę
i tatę pożegnałam ciepłym powiewem zabarwionym delikatnym śmiechem. Chciałam
jeszcze zahaczyć o przyjaciółkę, ale jej widok byłby zbyt bolesny.
Długi
zdążył się pozbierać do mojego powrotu. Chyba płakał. Ludzie, co z tymi
facetami? Ponoć chłopaki nie płaczą!
– To co teraz zrobimy? – zapytał z trwogą.
– Teraz odejdziemy.
– Tak po prostu? Gdzie?
– Tak po prostu. Oddamy ludziom, co do nich należy i pójdziemy Dalej. Zgadzasz
się?
Potwierdził
bez słów.
– Chciałabym jeszcze, abyś pokazał mi swój grób.
– Mój grób? – Zdziwił się, a potem zasępił. – Nie mam. Wojna starła na proch mój
cmentarz. Bomby nie uznawały czegoś takiego jak godność pochówku. Teraz w tym
miejscu stoją jakieś budynki.
– Chodźmy w takim razie nad morze. Ostatni raz.
– Dlaczego mnie nie zostawiłaś?
– A źle zrobiłam?
Na
morzu znów szalał sztorm. Staliśmy na brzegu stromego klifu podmywanego przez
fale. Pobliska latarnia nadawała sygnały.
Przytuliłam
twarz do jego twarzy. Pocałunek był krótki, ale sprawił, że na twarzy Długiego
na powrót zagościł cień uśmiechu.
– Myślę, że to właśnie na mnie czekałeś tyle lat – szepnęłam z pewnością, że mam rację.
Ujęłam
delikatnie jego dłoń i poszliśmy przez morze w stronę horyzontu. Kiedy braknie
nam sił znajdziemy się Dalej. A na Ziemi o świcie dwójka młodych ludzi obudzi
się z dziwnym uczuciem nieskończonych możliwości. Jednym z nich będzie mój braciszek,
drugą przypadkowa dziewczyna, którą spotkałam w drodze powrotnej. Czy sobie
poradzą? To już nie nasz problem.
Nas
już nie ma.