wtorek, 25 listopada 2014

Koniec tygodnia swobody

– Chyba czas na pytania – stwierdził z niewyraźną miną. Chodziliśmy po nadmorskim bulwarze niedaleko miejsca, w którym mieszkał mój były chłopak. Poznaliśmy się na obozie i jak to zwykle bywa z wakacyjnymi miłościami nasze wielkie uczucie umarło śmiercią naturalną parę tygodni po powrocie do domów. Morze szumiało głośno, mewy skrzeczały nad naszymi głowami. Dlaczego w ogóle wybrałam to miejsce?
 Chyba czas – przyznałam. Nawet jeśli miałam zamiar z nim zostać i nie wywiązywać się z umowy, byłam ciekawa tych arcytrudnych zagadek.
Przenieśliśmy się na samą plażę. Piasek był drobniutki, przywodził na myśl beżową mąkę. Wystawały z niego muszelki i strzępki wodorostów.
Bez żadnych wstępów wymienił dwa pytania.
 Co można skrócić tak, by nie dało się wydłużyć? A co można wydłużyć tak, by nie dało się skrócić?
 Co? Możesz powtórzyć?
Powtórzył.
 Nie rozumiem – przyznałam.
 Musisz znaleźć odpowiedź na pierwsze pytanie. Drugie jest dla mnie.
Pokiwałam powoli głową, patrząc na morze. Uwielbiałam je takie wzburzone. Wysokie fale załamywały się, tworząc gejzery piany. Wiatr dął jak oszalały. Aż chciało się śpiewać „Dziesięć w Skali Beauforta”.
 Muszę pomyśleć – mruknęłam. Nie odzywaliśmy się już do siebie do wieczora. Cały dzień poświęciliśmy na kąpiel w morzu. Jeśli można to nazwać kąpielą. Jako „skondensowane powietrza” trudno nam było utrzymać nasze postacie w ryzach. Wicher próbował za wszelką cenę nas rozdmuchać. Za to fale rozbijały się na nas lepiej niż na ciałach stałych, tworząc białe pióropusze wysokie na kilka metrów.



Nie poruszaliśmy tematu pytań. Żyliśmy i bawiliśmy się jak przedtem. Skracaliśmy i wydłużaliśmy, wydłużaliśmy i skracaliśmy. Długi był spięty, choć starał się tego nie okazywać. Mimo że uważał swoją zagadkę za niemożliwą do rozwiązania, bał się, że mnie może się jednak udać.
Nie chciałam o tym myśleć, ale im bardziej unikałam tego tematu, tym jaśniej zaczął rysować mi się pewien pomysł. Nie wiedziałam, czy ma on  w ogóle jakiś sens.
Jaki interes miałam w tym, że trzymałam Długiego w niepewności? Wydawało mi się, że zasłużył sobie na to. Czym? Nie jestem pewna, ale przede mną było już chyba kilka Krótkich. Przychodziły i odchodziły, a Długi się nie zmieniał. Dlaczego? O to już muszę zapytać jego.
Podjęłam nową decyzję. Znajdę odpowiedź na jego pytanie. A potem każę mu zostawić swoją posadę i odejść. Wiem, że możemy to zrobić. To czym jesteśmy, nie jest naturalne. Nie powinno nas być. Nie w takiej formie.




Byliśmy w wielu miejscach. W górach niskich, niższych, wysokich. Zwiedziłam miejsca, o których za życia mogłam tylko marzyć i to wszystko za free. Dżungle amazońskie stanęły przede mną otworem, zorze polarne na biegunie oglądaliśmy ze trzy razy, odwiedziliśmy najbardziej malownicze wodospady w Afryce, ogromne kaniony pełne skalnych zakamarków, szczyt świata, a nawet największą głębię, chociaż tam akurat nie było nic ciekawego do oglądania.
Na finał naszej historii wybrałam środek niekończącej się tundry. Jak okiem sięgnąć rozciągało się morze fioletowych kwiatów podobnych do wrzosów.
 Znam odpowiedź na twoje pytanie – powiedziałam po prostu, gdy Długi rozglądał się po miejscu, w które go zabrałam. Zesztywniał i pobladł.
 Naprawdę?
 Tak mi się wydaje.
 Co to takiego? Czego nie mogę wydłużyć? Udowodnię ci, że się mylisz.
 To trochę skomplikowane, ale możemy spróbować.
Zerwałam długie źdźbło trawy i pokazałam mu. Następnie przymknęłam oczy w skupieniu i skróciłam trawkę do zera. Po prostu zniknęła z mojej dłoni. Długi przyglądał się jej zdenerwowany.
 Wydłuż ją – poleciłam spokojnie.
 Co mam wydłużyć? Niczego tu nie ma!
 Nie możesz wydłużyć? A zatem to jest moja odpowiedź. Mogę skrócić cokolwiek, tak by przestało istnieć. A ty już kiedyś mi powiedziałeś, że wydłużyć czegokolwiek się nie da, ot tak. Skoro nie możesz wydłużyć czegokolwiek, nie możesz wydłużyć niczego. To jak mnożenie przez zero. Wynik zawsze jest ten sam.
 Nie rozumiem. Jak to?
 Myślę, że doskonale rozumiesz. Dałeś mi odpowiedź na samym początku. – Wyglądał tak żałośnie, że aż mu współczułam. Ale musiałam koniecznie dowiedzieć się, czy moje przypuszczenia były słuszne. – Teraz ja zadam ci parę pytań. Co się stało z naszymi poprzednikami?
 Poprzednikami? Po co ci to?
 Zwykła kobieca ciekawość. Odpowiedz, a nie pożałujesz.
 Swojego poprzednika nie pamiętam. Według ludzkich lat umarł około dwóch wieków temu. Twoich poprzedniczek było wiele, ale…
 Przed każdą postawiłeś takie ultimatum? Zagadka albo wieczność ze mną.
 Tak – odpowiedział zrezygnowany. Myślał, że to już koniec. Że zaraz go opuszczę i powrócę do dawnego życia. I znów zostanie sam. – Tylko jednej udało się ją rozwiązać przed tobą.
 A co z resztą?
 Były tak nieszczęśliwe, że po jakimś czasie litowałem się nad nimi i pozwalałem im odejść. Ty od początku byłaś inna. Miałem nadzieję, że ze mną zostaniesz. Wielką nadzieję.
Patrzyłam przez chwilę na niego w milczeniu. Był naprawdę nieszczęśliwy. Nie wiem, czy rzeczywiście uznawał mnie za wyjątkową, czy mówił tak tylko po to, bym została.
 Wrócę do swojego ciała tylko na chwilę – powiedziałam. – Potem zobaczymy co dalej.
Podniósł gwałtownie głowę. Przypominał w tej chwili zaszczutego psa wpatrującego się niepewnie we właściciela, jakby nie mógł się zdecydować, czy smycz w rękach pana oznacza spacer czy bicie. Cieszyć się czy uciekać?
 Czekaj tu na mnie – poleciłam mu, zanim byłby zmuszony się odezwać.


Nie wiem, po co to robiłam. Wróciłam do szpitala i czekałam na wizytę brata. Dlaczego akurat jego wybrałam na pożegnanie? Zielonego pojęcia nie mam. Przyszedł na godzinę przed zakończeniem wizyt. Za oknem się ściemniało. Usiadł przy moim łóżku i bawił się bezmyślnie guzikiem od pościeli. Czekali na moją śmierć. Wszyscy. To będzie ostatnia rzecz, jaką skrócę. To oczekiwanie.
Nie chciałam go wystraszyć, ale wiedziałam, że to nieuniknione. Szepnęłam mu do ucha: „Nie wołaj nikogo”, po czym weszłam do swego ciała. To było dziwne uczucie. Znów poczuć ręce, nogi. Nie miałam ich tak długi czas.
Otworzyłam oczy. Młody poderwał się i otworzył usta, ale naraz jakby sobie coś przypomniał i opadł z powrotem na swoje miejsce. Z niedowierzaniem wyjąkał moje imię. Odchrząknęłam nerwowo i udało mi się przemówić.
 Cześć, Młody.
 Obudziłaś się!
Pokręciłam głową. Była taka ciężka, jak nigdy.
 Nie. Nie obudziłam się. Teraz umieram. Tym razem na dobre, uwierz mi.
 Co? O czym ty…
 Nie mów nikomu, że ze mną rozmawiałeś. Zaraz i tak zasnę
z powrotem. Ale już się nie obudzę. Nie tu.
 To znaczy…
 To jest pożegnanie, Jonasz – użyłam jego prawdziwego imienia. Robiłam to tylko w bardzo poważnych sytuacjach. A to była na pewno jedna z nich. I do Młodego chyba to właśnie docierało. – Muszę cię przeprosić, za to na stadionie. Kiedy tak głupio obiecałam ci, że będę na mecie.
 To byłaś naprawdę ty?
 Tak. Widziałam cię potem, jak codziennie biegasz. Mam nadzieję, że bardzo przez mnie nie cierpiałeś. Teraz już nie będę tak blisko, ale będę. To ci mogę obiecać.
W jego oczach znowu pojawiły się łzy.
 Nie płacz, Jonasz. To takie niemęskie. Muszę cię uprzedzić, że zamierzam dać ci pamiątkę. Wszystko się trochę zmieni, ale nie martw się, dasz sobie radę.
Otarł łzy i wpatrywał się we mnie uporczywie, jakbym miała zaraz zniknąć. W sumie to tak miało się stać. Dałam mu znać, żeby się przybliżył. Objęłam go, gdy położył się obok mnie na łóżku.
 Ktoś już tam na mnie czeka – szepnęłam mu do ucha. –
Na razie, Młody.
 Do szybkiego, Stara.
 Wypluj te słowa – zaśmiałam się, całując braciszka w policzek. Zawiał delikatny, pachnący wietrzyk. Moje ciało znów stało się bezużyteczną powłoką. Maszyna przy łóżku zaczęła wydawać z siebie irytujący przeciągły pisk. Na ekranie pojawiła się linia ciągła, której nie sposób było wydłużyć, ani skrócić. Można było tylko zapisać godzinę.
Mamę i tatę pożegnałam ciepłym powiewem zabarwionym delikatnym śmiechem. Chciałam jeszcze zahaczyć o przyjaciółkę, ale jej widok byłby zbyt bolesny.
Długi zdążył się pozbierać do mojego powrotu. Chyba płakał. Ludzie, co z tymi facetami? Ponoć chłopaki nie płaczą!
 To co teraz zrobimy? – zapytał z trwogą.
 Teraz odejdziemy.
 Tak po prostu? Gdzie?
 Tak po prostu. Oddamy ludziom, co do nich należy i pójdziemy Dalej. Zgadzasz się?
Potwierdził bez słów.
 Chciałabym jeszcze, abyś pokazał mi swój grób.
 Mój grób? – Zdziwił się, a potem zasępił. – Nie mam. Wojna starła na proch mój cmentarz. Bomby nie uznawały czegoś takiego jak godność pochówku. Teraz w tym miejscu stoją jakieś budynki.
 Chodźmy w takim razie nad morze. Ostatni raz.



 Dlaczego mnie nie zostawiłaś?
 A źle zrobiłam?
Na morzu znów szalał sztorm. Staliśmy na brzegu stromego klifu podmywanego przez fale. Pobliska latarnia nadawała sygnały.
Przytuliłam twarz do jego twarzy. Pocałunek był krótki, ale sprawił, że na twarzy Długiego na powrót zagościł cień uśmiechu.
 Myślę, że to właśnie na mnie czekałeś tyle lat – szepnęłam z pewnością, że mam rację.
Ujęłam delikatnie jego dłoń i poszliśmy przez morze w stronę horyzontu. Kiedy braknie nam sił znajdziemy się Dalej. A na Ziemi o świcie dwójka młodych ludzi obudzi się z dziwnym uczuciem nieskończonych możliwości. Jednym z nich będzie mój braciszek, drugą przypadkowa dziewczyna, którą spotkałam w drodze powrotnej. Czy sobie poradzą? To już nie nasz problem.

Nas już nie ma.

piątek, 14 listopada 2014

Dzień VI – Dzień VII

Dzień VI


Nocowaliśmy w jakimś gęstym lesie. Od razu skojarzył mi się z Zakazanym Lasem. Ale na jego skraju nie było jeziora i boiska do Quidditcha ani tym bardziej ogromnego zamku z gronem czarodziejskich dzieciaków. Nie było trójgłowego psa, trytonów, narwanych centaurów ani krwiożerczych akromantul. Szkoda. Zamiast tego przed moimi oczami rozciągała się rozległa łąka. Wysokie trawy kołysały się na wietrze, który nie miał ze mną nic wspólnego. Mimo że świat przede mną nie miał wiele wspólnego ze światem Rowling[1], był piękny.
Napawałam się nim długo, bo Długi potrzebował więcej odpoczynku niż ja. Gdy w końcu wstał, udaliśmy się do czyjegoś domu, by sprawdzić, jak nasz eksperyment.
Prawie się udało. Zamiast 1 września na kalendarzu widniała data 26 sierpnia. Zamiast tygodnia wyszło nam sześć dni, ale według mnie to i tak sukces. Długi był trochę niepocieszony.
Przed południem uratowałam jakąś pannę młodą przed załamaniem nerwowym, gdy odkryła w przeddzień ślubu, że jej suknia jest zbyt długa. Skróciłam też drogę do domu dwóm kłócącym się niemiłosiernie rodzinom. Może uratowałam komuś w ten sposób życie?
Długi też nie próżnował. Pomógł pełnemu entuzjazmu tatusiowi, który chciał dzieciakom rozpiąć hamak między dwoma drzewkami na podwórku, ale zabrakło mu parę metrów liny. Wydłużył też cukinię w kuchni tejże samej rodzinki, aby leczo było smaczniejsze. Wydłużył też kurs autobusu, by jadąca przed nami dziewczyna zdążyła doczytać książkę. Był to Kosogłos, więc uznaliśmy, że warto, choćby po to, by sprawdzić jej reakcję na zakończenie tomu.
Popołudniu zrobiliśmy sobie przerwę. Zajęliśmy jakiś zdezelowany pomost nad jeziorem gdzieś w środkowej części Mazur. Jednak po chwili bezczynnego leżenia zaczęliśmy dla zabawy zmieniać kształty chmur i manipulować długością podmuchów. Ach, ta frustracja na twarzach żeglarzy, gdy pięknie wydęte żagle nagle opadały.
Wieczorem wybraliśmy się na wieczorek autorski jakiegoś lokalnego pieśniarza. Nie znam się zbytnio na muzyce, ale podobał mi się jego głos. Głęboki, przyjemnie drżący. Jego palce zręcznie sunęły po gryfie i trącały rytmicznie struny. Długi zorientował się od razu, że występ przypadł mi do gustu. Wieczorek wydłużył się, bo jakimś cudem artysta dał się namówić na siedem bisów.
Ostatnio mam niespotykane szczęście do cudów.


Dzień VII


Zastanawiałam się kiedyś, jak to jest, nie mieć nic do stracenia. Z jednej strony to wydaje się wspaniałą perspektywą, nieprawdaż? Ale to puste hasło. Jak taka sytuacja może być wspaniała? Nie mieć nic do stracenia to znaczy… nie mieć nic, na czym ci zależy. Nie mieć nikogo ważnego, nie posiadać niczego wartościowego. To nie jest wspaniałe.
Na szczęście nie jestem w takiej sytuacji. Może i straciłam życie, przyjaciół, rodzinę, dom, szkołę, pasje, wszystkie ciekawe umiejętności, które teraz w ogóle mi się już nie przydadzą. Ale zyskałam w Długim podporę. Jest mi kimś więcej niż przyjacielem czy bratem. W świecie, gdzie czas nie ma już dla nas znaczenia, możliwe jest wszystko.
Podjęłam decyzję. Nie odpowiem na jego pytanie. Przyglądałam się mojej rodzinie. Lekarze dali im wyraźnie do zrozumienia, że już się nie obudzę. Że będę tak spała, aż ze stanu snu przejdę w stan Snu. Mama zalała się łzami, tata próbował ją pocieszyć. Młody pokiwał głową, patrząc na moje bezużyteczne ciało, jakby tego się właśnie spodziewał. I poszedł biegać. Mamie przeszło szybko. Chyba pogodziła się wreszcie z moim odejściem. Im szybciej, tym lepiej. Wydaje mi się, że
w takich momentach nadzieja jest tylko niepotrzebnym ciężarem.
Dziś powiedziałam Długiemu, że chcę być sama. Przeszłam się ulicami miasta, odwiedzając przy okazji moje liceum. Gdyby nie nasza Zmiana Czasu pełne byłoby teraz moich kolegów, pierwszoroczniaków, nauczycieli. Miałam zacząć dopiero profilowaną klasę. Ominie mnie siedem godzin biologii i chemii tygodniowo. Nie wiem, po co by mi teraz to było,
ale żal pozostaje. Pewnie nienawidziłabym tego systemu, ale skąd mam wiedzieć, że tak by było?
Szłam tłocznymi chodnikami, owiewając przechodniów chłodnym podmuchem. Na pewno nie mieliby mi tego za złe. Termometry wskazywały powyżej 30 stopni. Poprawiałam za długie paski torebi plecaków tych dziewcząt i chłopców, którzy za wszelką cenę chcieli być modni. To im się chyba nie podobało, ale ja przecież miałam na uwadze ich kręgosłupy. Ciekawe, czy byłabym w stanie skrócić jeden z wadliwych chromosomów osób z Zespołem Downa tak, by byli zdrowi? Trzeba sprawdzić.
Pod koniec dnia miałam już pewność. Nie wrócę do dawnego życia. Mogę teraz zbyt wiele. Zbyt wiele dobrego. A przede wszystkim mogę pomóc sobie i Długiemu.




W całym akapicie mowa o terenach Hogwartu. XD

PS. Jeszcze w ten weekend opowiadanie zakończy się. Może nie mam ogromnej publiki ;) ale ciekawa jestem jakichkolwiek odczuć na finał tej krótkiej historii.

czwartek, 23 października 2014

Dzień II – Dzień III – Dzień IV – Dzień V

Domek na drzewie był osadzony na świerkach, sypał się nieco w kluczowych miejscach takich jak drabinka i dach, do tego składał się z jednego maleńkiego pomieszczenia, ale jednocześnie bezsprzecznie był domkiem na drzewie.
– Po co nam w ogóle sen? – zapytałam. Nie czułam zmęczenia ani przed zaśnięciem, ani po obudzeniu.
 Ja nawet po śmierci lubię spać. Za życia było to jedno z moich ulubionych zajęć. Czemu więc teraz, kiedy nikt mi niczego nie zabroni, mam nie przespać się parę godzin?
 Hm. Ja też lubię spać.
 No widzisz?

Po drodze zajrzeliśmy do szkoły. Młody znowu miał wf. Znowu biegali. Pewnie poprawiali wczorajsze wyniki. Mój braciszek nie poprawił na pewno swojego, ale i tak był pierwszy. Tym razem nie płakał. Miał zaciętą minę i nie odzywał się do nikogo.
 To minie – usłyszałam za uchem. – To tylko kwestia czasu. Jeśli chcesz… jeśli bardzo tego pragniesz… możesz go skrócić.
 Nie – powiedziałam stanowczo. – To kwestia zasad.
 Jakich zasad? – zdziwił się.
 Moich. Byłabym wściekła, gdyby ktoś właził z buciorami w moje życie i uczucia, gdyby na siłę próbował za mnie uporać się z moimi problemami. Co z tego, że nigdy by się nie dowiedział?
Dzwonek obwieścił koniec lekcji i boisko opustoszało na parę chwil.



Dziś bawiliśmy się u fryzjera. Skracaliśmy i wydłużaliśmy włosy według potrzeby. To naprawdę świetne ćwiczenie na precyzję i koncentrację. Oprócz skracania trzeba uważać na kształt fryzury. Raz, prawie na samym początku, nieco przesadziłam. No i fryzjerce nieźle się oberwało. Musieliśmy zmienić lokal, bo w tym zrobiło się nieprzyjemnie.
Wyćwiczyłam się w niewerbalnym skracaniu jeszcze przed zamknięciem zakładów. Długi był zachwycony. Stwierdził, że robię ogromne postępy i że w zasadzie to osiągnęłam już ostatni level.
 Czy to oznacza game over? – zażartowałam.
 Nie, to oznacza neverending free game.
Tej nocy spaliśmy pod mostem. Towarzyszył nam przemoczony jegomość o nieprzyjemnym zapachu. Nie miał przy sobie nic, czego wydłużenie lub skrócenie mogłoby mu pomóc. Noc była bardzo zimna, ale on zimna nie czuł. Tak jak nie czuła go sterta szklanych butelek zagracająca przeciwległą ścianę. Nad ranem już nie żył. A deszcz padał dalej.




Dzień III


Padało, padało i padało. Zbliżał się koniec wakacji. To nic. I tak zamierzaliśmy je wydłużyć. Tylko chcieliśmy poczekać do ostatniego dnia. Żeby niespodzianka miała większą moc, musieliśmy odłożyć naszą akcję o dwa dni.
Mimo ulewnego deszczu Młody biegał. Już nie na wfie. Przecież nie było jeszcze roku szkolnego. Wybrał się na pobliski stadion i tam w strugach wody lejących się z zasnutego ciężkimi chmurami nieba, przemierzał w równym tempie okrążenia. Jedno, drugie , trzecie. Robił tak niemal codziennie od dwóch miesięcy. Nie przeszkadzała mu ulewa, upał, dziwne spojrzenia kolegów. Powstrzymać go mogła tylko prośba mamy.
Deszcz mnie przygnębiał, więc postanowiliśmy zrobić coś dobrego dla ludzkości. Do południa wyspecjalizowałam się w skracaniu kolejek do sklepowych kas. Po dwunastej przenieśliśmy się do przychodni w jakimś dużym mieście i tam skracałam kolejki do specjalistów i przeszczepów. Poważniejsze zadanie i subtelne żarty i kpinki ze strony Długiego sprawiły, że wrócił mi dobry nastrój.





Dzień IV


Długi twierdzi, że przedłużenie wakacji będzie nas oboje kosztować mnóstwo energii, dlatego dzisiaj nie będziemy się bawić w nożyczki. Szkoda. Podobało mi się to coraz bardziej. Ale czemu tu się dziwić? Człowiekowi zawsze podobała się władza. Przecież mogę teraz tyle dziwacznych, potężnych rzeczy. To niesamowite uczucie, gdy twoja myśl staje się prawdą. Gdy twoje słowo może zabić, lub uratować życie. 



Dzień V

Na wielką akcję wydłużania sierpnia wybraliśmy specjalne miejsce. Główny plac zabytkowej części stolicy. Długi twierdzi, że manipulacje czasem wymagają najwięcej skupienia i sił. A nasze przedsięwzięcie obejmuje aż dodatkowy tydzień.
Miejsce: już znane. Czas: dwie minuty przed świtem.
– Nie martw się, jeśli stracisz przytomność w trakcie. To nic dziwnego. Potem będziesz spać. Zajmę się tobą – zapewnił mnie, chwytając moje dłonie.
– Nie martwię się. Powiedz mi tylko, co mam robić.
– Nic wielkiego. Użycz mi tylko swojej mocy.
– Jak?
– Zaufaj mi.
Staliśmy na pustym placu. Gdzieś w oddali po deptaku przetoczyła się taksówka, grzechocząc na bruku. W chwili gdy dosięgły nas promienie słońca, Długi rozpoczął swoje dzieło.
To co robił nie różniło się zbytnio od tego, co robiliśmy zazwyczaj. Czułam tylko jakby ktoś spuszczał ze mnie całą krew. Traciłam przytomność, ale jednocześnie wiedziałam, że dzieje się coś cudownego. Podniecenie wypełniało poszerzającą się pustkę. 
Aż wszystko znikło w przytulnej ciemności.




PS. Małe problemy techniczne XD Czy tylko ja widzę na moim blogu zagadkowe wykrzykniki na złowrogich trójkątnych polach? Ratunku, ratunku, co z nimi zrobić? Nie mam nic do trójkącików, ale tak chyba nie powinno być? Buuu.

I taka mała adnotacja względem treści posta. Tak – między Dniem II a Dniem III mijają dwa miesiące w odczuciu ludzi.

piątek, 10 października 2014

Gość od Wydłużania DZIEŃ I

Dzień I

Wróciłam do domu. Na chwilę tylko. Nikogo w nim nie ma. Z kątów wionie śmiercią. Nie jest to ładny zapach.
Mama w pracy, tata też. Młody pewnie w szkole. Merkurego też już nie ma. Hej! Umarła przecież tylko jedna osoba. Plus pies. A cały dom zieje pustką. Strasznie tu. Chociaż ja już nie muszę się niczego bać.
– Nie mam tu już czego szukać – powiedziałam, gdy weszliśmy do kuchni. – I tak nikogo nie ma. I tak bym z nimi nie porozmawiała.
 Możesz tu przychodzić, kiedy chcesz.
 Po co? Żeby żałować? Chodźmy. Mieliśmy zaszaleć.
 Nie chcesz nawet zajrzeć do swojego pokoju?
 Nie chcę.
Naprawdę nie chciałam. Po co miałabym to robić? Wątpię, żeby ktoś w nim posprzątał. Widok porozrzucanych książek, nieposkładanych ubrań, miseczki z okruszkami na biurku; to wszystko może wywoływać wrażenie, że zaraz wrócę i wszystko będzie, jak dawniej. Nie będzie.
 Chodźmy do szkoły.
 To może być niebezpieczne – zaniepokoił się nagle Długi.
 Dlaczego?
 Niektórzy ludzie są szajbusami i widzą przeróżne rzeczy. Głównie te, których nie powinni.
 Na przykład nas?
 Na przykład. A w takim zbiorowisku i to młodych ludzi… Może się ktoś trafić. Wiesz, to dziwne, ale takie zdolności bardzo często zanikają po wejściu w dorosłe życie. Tak jakbyśmy przestawali wierzyć sobie.
 Hej, mieliśmy ryzykować i się bawić! Nie filozofować! – Nie wiem, co mnie tak wzięło na zabawy, ale nie chcę już być
w swoim starym domu. Nie poprawiłam mu nastroju. – Tak poza tym, to mamy szczęście. Nigdy już nie dorośniemy.
Uśmiechnął się.
 Masz rację, Krótka. Chodźmy się zabawić. Musisz się wiele nauczyć.


Wybraliśmy moje stare gimnazjum. Po tym jak wybrałam liceum w dużym mieście, nie miałam czasu tutaj zajrzeć, odwiedzić te mury, w których spędziłam trzy lata, porozmawiać z nauczycielami, pochwalić się sukcesami, przemilczeć porażki. Teraz mogę tylko przejść się prostymi korytarzami wyłożonymi postrzępionym linoleum. I napsocić.
Zatrzymaliśmy się pod drzwiami sali do geografii. Miał tam lekcje Młody. Pisali chyba jakiś sprawdzian. Serce mi się ścisnęło na widok braciszka. Wszyscy wokoło pisali zawzięcie, albo ukradkiem próbowali ściągać, a on? Siedział w ostatniej ławce
i kreślił koślawe kółka w miejscu przeznaczonym na pierwszą odpowiedź. Znając nauczycielkę geografii, nie postawi mu złej oceny. Pewnie pozwoli mu pisać, kiedy zechce, czyli w praktyce wyjdzie, że nigdy.
Długi stał cierpliwie obok i czekał, gdy ja wpatrywałam się w Młodego. Nigdy nie byliśmy szczególnie blisko. Mam na myśli to, że w zasadzie nie rozmawialiśmy normalnie, robiliśmy sobie
na złość. Jak każde inne rodzeństwo. Jednak to chyba za nim tęskni mi się najbardziej, a on też odczuł bardzo dotkliwie moją stratę.
Lekki nacisk na prawe ramię. Długi odsunął mnie delikatnie od drzwi.
 Chodź. Zaraz będzie dzwonek.
Oprzytomniałam, gdy zorientowałam się, że za parę chwil korytarz wypełni się rozwrzeszczaną hołotą.
 Czy ludzie mogą… no wiesz… - wykonałam nieokreślony ruch, starając się objąć całą moją postać.
– Pamiętasz, czym jesteśmy? – zapytał. Pokiwałam głową.
No tak. „Skondensowane powietrze”. – Nie, nie mogą.
Odsunęliśmy się do jakiejś wnęki i wtedy rozległ się doskonale znany każdemu dźwięk. Drzwi sal lekcyjnych po kolei otwierały się i wypływały z nich strumienie ludu. Złapał mnie za rękę i posłał konspiracyjny uśmiech.
 Teraz się zabawimy – powiedział i pociągnął mnie na środek korytarza. Każdy, z kim się zetknęliśmy, wzdrygał się lekko
i rozglądał za źródłem przeciągu. W pewnym momencie natknęliśmy się na modnie ubrane dziewczę, które wytrzeszczało na nas oczernione do granic możliwości oczyska.
 Chyba nas widzi – mruknęłam do Długiego. Zatrzymał się
i pomachał do naszego świadka, a ja poszłam w jego ślady.
 Spokojnie – powiedział. – Jak opowie o nas komukolwiek, wszyscy zapytają, co ostatnio ćpała.
Roześmiałam się cicho. Wszystkie obrazki na ścianach poruszyły się lekko i wydały miły odgłos.
 Nie tylko twoje słowa mają wielką moc – powiedział mi prosto do ucha. Gdzieś w oddali słyszałam wołanie, by pozamykać te cholerne okna. Zrobiło mi się jeszcze weselej, ale już się nie śmiałam.
Rozbrzmiał kolejny dzwonek. Korytarz pustoszał w znacznie wolniejszym tempie niż się napełniał. Szczególnie zniechęceni do nauki maruderzy dołączali do reszty klasy nawet dziesięć minut po dzwonku.
 Teraz czas poćwiczyć – oznajmił mi i zaprowadził mnie do tablicy korkowej wiszącej obok drzwi do Pokoju Nauczycielskiego. Przypięto tam między innymi rozpiskę z godzinami  lekcyjnymi. Kiedy zaczyna i kończy się pierwsza itd.
 Ile już trwa ta lekcja? – zapytał, przybierając ton surowego nauczyciela. Zerknęłam na zegarek.
 Prawie dwadzieścia minut.
 Pytam o dokładne dane, Panno Krótkówna.
 Lekcja trwa już minut osiemnaście i pół, proszę pana.
 Nie sądzi panna, że to wystarczająco DŁUGO?
Uśmiechnęłam się szeroko.
 W rzeczy samej. Przydałoby się ją skrócić.
 Ją?
Odchrząknęłam i wyrecytowałam:
– Skracam trzecią godzinę lekcyjną o minut dwadzieścia sześć.
I w tym momencie rozległ się dzwonek. Długi. Popatrzyłam na mojego towarzysza. Trzymał dwa palce przy ustach, jak ninja, i z zamkniętymi oczami wydawał się czarować.
No tak. Długi dzwonek oznacza ewakuację. I  rzeczywiście; rozradowany tłum zaczął przeciskać się po schodach, krzycząc i śmiejąc się.
Spojrzeliśmy po sobie i bez żadnego sygnału przybiliśmy piątkę. Muszę przyznać, że to była świetna akcja. Po raz pierwszy od śmierci poczułam się lepiej.


Zagonienie całej szkoły z powrotem do budynku zajęło nauczycielom około godziny. Któraś z klas drugich postanowiła oznajmić całemu miasteczku, że pod szkołą jest podłożona bomba i pobiegli z tą wieścią w stronę Rynku. Zaśmiewając się do rozpuku wraz ze wszystkimi wokół, obserwowaliśmy ich wychowawcę, który wspomagany przez dwóch wuefistów usiłował zawrócić uczynnych obywateli na lekcje. Mój śmiech znów wywołał delikatny ciepły wietrzyk o zapachu rumianku i innych przyjemnych ziół.
Na zakończenie naszego dnia w szkole wybraliśmy się jeszcze na boiska. Tam pomogłam Grubej Aśce z klasy Młodego. Dziewczęta biegały „na szejset”. A osobie z jej tuszą trudno było przebiec choćby dystans sprintu, nie wspominając już o jakimś przyzwoitym wyniku.
Skróciłam jej bieg o kilkaset metrów. Próbowałam zrobić to tak, jak Długi. Bez użycia słów. Wyszło mi. Nawet lepiej niż chciałam. To znaczy, miałam zamiar skrócić dystans Aśki do 400 metrów, ale wyszło 200. I tak udało jej się dobiec tylko na tróję.
Na bieżnię przyszli później chłopcy. Widziałam Młodego. Ciągnął się na końcu. Też będą biegli na długi dystans. Z tego co słyszałam będzie to kilometr. Nadal nie miał nastroju do robienia czegokolwiek. A tak się zawsze chwalił osiągnięciam
i w biegach. Nawet piłka nożna tak go nie cieszyła…
Nie myśląc wiele podeszłam do niego od tyłu. Nikt mnie nie widział oprócz Długiego, ale ten nie protestował i byłam mu za to bardzo wdzięczna.
Objęłam Młodego w pasie i złożyłam na jego bladym policzku pocałunek.
 Dasz radę. Pokonasz go. – Arek, jego odwieczny rywal, o którym słyszałam z pięć razy na tydzień, stał obok i szykował się do biegu. – Na mecie będę ja. Zniknę na zawsze, jeśli nie będziesz pierwszy.
Zauważyłam w nim nagłą zmianę. Nie w postawie, nie w ruchach – kręcił tylko niemrawo kostką, niby dla rozgrzania. To było w jego oczach i przyspieszonym pulsowaniu krwi w żyłach.
 Gotowi? – zapytał wuefista. Nie był w zbyt dobrym humorze. Tak, to jeden z tych, którzy pogonili za uczynnymi obywatelami. – Start!
Wystartował na równi z innymi. Od razu przykleił się do pleców Arka. Na przedostatnim okrążeniu wyprzedził go i pognał przed siebie. Nie jestem ekspertem, ale tak to biega się sprinty. Młody nie patrzył na nic, wszyscy zostali daleko z tyłu. Definitywnie szedł na jakiś głupi szkolny rekord. Ale chyba nie to było jego celem.
Wpadł na metę, a osłupiały wuefista zapisał szybko jego wynik, jakby bał się, że za chwilę zniknie. Ja patrzyłam jednak na Młodego. Rozejrzał się wokół rozpaczliwie, po czym opadł na kolana i wybuchnął płaczem. Żal mi go było, ale czułam, że dobrze zrobiłam, dając mu odczuć swoją obecność. Że teraz może będzie mu trochę lepiej. Jego koledzy dobiegali po kolei na metę i podziwiali jego wynik wpisany w kajecik nauczyciela, ale Młody nie zwracał na nich uwagi. Dopiero, kiedy ktoś się nim zainteresował, zerwał się i pobiegł w stronę szatni.
 Gdzie chcesz dziś spać? – Z zadumy wyrwał mnie głos Długiego. Przypatrywał się całej scenie z właściwym sobie taktownym milczeniem.

 W domku na drzewie – odpowiedziałam, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknął mój braciszek. Zawsze chcieliśmy go zbudować, ale pewnego lata tata ściął jabłonki w ogródku i pozostały nam tylko marzenia o jabłonkach i domkach na drzewie.



_____________________________________________________________

Opóźnienie, wiem. Ale zdolna Ja zapomniała hasła do bloggera. Ale spokojnie lecytynka kupiona :D

sobota, 27 września 2014

Gość od Wydłużania – ROZDZIAŁ II


Teraz już wszystko rozumiem. No, prawie. Wiem już, że nie muszę trzymać się z dala od wszystkiego, co się rusza. Fakt, Merkury zginął przeze mnie, ale nie zabiła go moja obecność
a słowa. Sprawdzają się stare powiedzonka typu „słowa tną głębiej niż noże”, czy jakoś tak.
Okazuje się, że moje słowa, a nawet myśli (ale
to dopiero jak już nabiorę wprawy) mają ogromną moc. Ale tylko jeśli chodzi o skracanie czegoś. O co chodzi? Hmmm. Można mówić o tym wielkimi słowami, rozbudowanymi zdaniami, zahaczając
o metafizykę, filozofię, psychologię itd. Można też prościej. Jeśli wymówię zdanie (lub „wygeneruję” myśl) zawierające słowo „skracać”, stanie się ono prawdą. To znaczy, to się po prostu zdarzy.
Przykład? Stanę przed lustrem i powiem sobie: „Przydałoby się skrócić te włosy” i już zamiast loków do pasa będę miała fryzurkę na pazia albo nawet jeżyka. To zależy od wprawy. Tak mówi Długi. Bo on ma to samo tylko z wydłużaniem. Dlatego mieliśmy świetnie do siebie pasować.
Nie wiem, skąd to się wzięło, ale teraz nie ma
to znaczenia. Teraz będziemy już razem. Długi i Krótka.
To dziwne, bo przez całe moje życie byłam najwyższa
w towarzystwie. W większości przynajmniej.
Będziemy razem wędrować po świecie skracając
i wydłużając na zmianę, co się da. A jak się nie da? To już nie. Będziemy razem przez miesiąc lub dłużej. To zależy od tego czy uda mi się go przechytrzyć. Nawet nie jestem pewna, czy tego chcę.



– To co z tą grą,  umową, czy jak ty to tam nazwałeś?
Siedzieliśmy na starym spróchniałym pomoście opierającym się na brzegu jakiegoś małego niezbyt czystego jeziorka. Wśród zielonych glonów błyskały maleńkie rybki. W niezbyt miło pachnącym kożuszku unoszącym się na powierzchni tkwiły puszki po Żywcu i innych tego typu napojach.
 Gra nie jest skomplikowana. Przede mną postawione będzie pytanie i przed tobą też. Znalezienie nań odpowiedzi będzie dopiero nie lada wyzwaniem. Zgadzasz się?
Parsknęłam cicho. Uparł się. Nie wytłumaczy mi,
o co chodzi, dopóki się nie zgodzę.
- Nadal nie wiem, na co mam się zgodzić!
 Twoja odpowiedź w takim razie brzmi nie?
 A jeśli tak brzmi, to co wtedy?
 Wtedy umrzesz. Za miesiąc. Jeśli przegrasz, też umrzesz. Też za miesiąc.
 A jeśli uda mi się wygrać?
Uśmiechnął się i dla zabawy wydłużył pomost o kilka desek, tak by można było zanurzyć nogi w miarę czystej wodzie.
 To wtedy zostaniesz na swoim stanowisku. I już zawsze będziemy robić razem to, co w najbliższych dniach.
 Czyli?
 Wydłużać i skracać. Skracać i wydłużać.
 To chyba gra warta świeczki. Co to za pytania?
 Czyli się zgadzasz? – musiał się upewnić.
Wstałam i wyprostowałam się. Czułam, że to nie lada decyzja. Choć i tak nie miałam dużego wyboru. Umrzeć, umrzeć czy żyć nieżyciem. Nie mam nic do stracenia. Przynajmniej nikt nie powie, że nie próbowałam.
 Zgadzam się.
Jego twarz rozpromieniła się, też wstał i ujął moje dłonie.
 To wspaniale! Na razie pytaniami się nie przejmuj. Poznasz je w swoim czasie.
 Jakim znowu czasie?  - zaczynałam naprawdę się niecierpliwić.  I tak mogę go skrócić.
Roześmiał się i pocałował mnie w czoło.
 Szybko się uczysz – stwierdził. – Daj mi tydzień. Siedem dni swobody. Od niedzieli do niedzieli. Zaszalejemy! Będziemy do woli skracać i wydłużać. Ty skracać, ja wydłużać, oczywiście. Zobaczysz, będzie niesamowicie. Mogę ci tyle pokazać.
Zamknął oczy. Znowu się gdzieś przenosimy.
 Chyba bardzo długo byłeś sam…

Nie zareagował. Zamknęłam więc oczy i znów… rozpłynęliśmy się.


Z małym opóźnieniem, ale jest c.d   :D