Dzień
VI
Nocowaliśmy
w jakimś gęstym lesie. Od razu skojarzył mi się z Zakazanym Lasem. Ale na jego skraju nie było jeziora i boiska do Quidditcha
ani tym bardziej ogromnego zamku z gronem czarodziejskich dzieciaków. Nie było
trójgłowego psa, trytonów, narwanych centaurów ani krwiożerczych akromantul.
Szkoda. Zamiast tego przed moimi oczami rozciągała się rozległa łąka. Wysokie
trawy kołysały się na wietrze, który nie miał ze mną nic wspólnego. Mimo że
świat przede mną nie miał wiele wspólnego ze światem Rowling[1],
był piękny.
Napawałam
się nim długo, bo Długi potrzebował więcej odpoczynku niż ja. Gdy w końcu
wstał, udaliśmy się do czyjegoś domu, by sprawdzić, jak nasz eksperyment.
Prawie
się udało. Zamiast 1 września na kalendarzu widniała data 26 sierpnia. Zamiast
tygodnia wyszło nam sześć dni, ale według mnie to i tak sukces. Długi był
trochę niepocieszony.
Przed
południem uratowałam jakąś pannę młodą przed załamaniem nerwowym, gdy odkryła w
przeddzień ślubu, że jej suknia jest zbyt długa. Skróciłam też drogę do domu
dwóm kłócącym się niemiłosiernie rodzinom. Może uratowałam komuś w ten sposób życie?
Długi
też nie próżnował. Pomógł pełnemu entuzjazmu tatusiowi, który chciał dzieciakom
rozpiąć hamak między dwoma drzewkami na podwórku, ale zabrakło mu parę metrów
liny. Wydłużył też cukinię w kuchni tejże samej rodzinki, aby leczo było
smaczniejsze. Wydłużył też kurs autobusu, by jadąca przed nami dziewczyna
zdążyła doczytać książkę. Był to Kosogłos,
więc uznaliśmy, że warto, choćby po to, by sprawdzić jej reakcję na
zakończenie tomu.
Popołudniu
zrobiliśmy sobie przerwę. Zajęliśmy jakiś zdezelowany pomost nad jeziorem
gdzieś w środkowej części Mazur. Jednak po chwili bezczynnego leżenia
zaczęliśmy dla zabawy zmieniać kształty chmur i manipulować długością
podmuchów. Ach, ta frustracja na twarzach żeglarzy, gdy pięknie wydęte żagle
nagle opadały.
Wieczorem
wybraliśmy się na wieczorek autorski jakiegoś lokalnego pieśniarza. Nie znam
się zbytnio na muzyce, ale podobał mi się jego głos. Głęboki, przyjemnie
drżący. Jego palce zręcznie sunęły po gryfie i trącały rytmicznie struny. Długi
zorientował się od razu, że występ przypadł mi do gustu. Wieczorek wydłużył
się, bo jakimś cudem artysta dał się namówić na siedem bisów.
Ostatnio
mam niespotykane szczęście do cudów.
Dzień
VII
Zastanawiałam
się kiedyś, jak to jest, nie mieć nic do stracenia. Z jednej strony to wydaje się wspaniałą perspektywą, nieprawdaż?
Ale to puste hasło. Jak taka sytuacja może być wspaniała? Nie mieć nic do
stracenia to znaczy… nie mieć nic, na czym ci zależy. Nie mieć nikogo ważnego, nie
posiadać niczego wartościowego. To nie jest wspaniałe.
Na
szczęście nie jestem w takiej sytuacji. Może i straciłam życie, przyjaciół, rodzinę, dom, szkołę, pasje, wszystkie ciekawe
umiejętności, które teraz w ogóle mi się już nie przydadzą. Ale zyskałam w
Długim podporę. Jest mi kimś więcej niż przyjacielem czy bratem. W świecie,
gdzie czas nie ma już dla nas znaczenia, możliwe jest wszystko.
Podjęłam
decyzję. Nie odpowiem na jego pytanie. Przyglądałam się mojej rodzinie. Lekarze
dali im wyraźnie do zrozumienia, że już się nie obudzę. Że będę tak spała, aż ze stanu snu przejdę w stan Snu. Mama zalała się łzami, tata próbował ją
pocieszyć. Młody pokiwał głową, patrząc na moje bezużyteczne ciało, jakby tego
się właśnie spodziewał. I poszedł biegać. Mamie przeszło szybko. Chyba
pogodziła się wreszcie z moim odejściem. Im szybciej, tym lepiej. Wydaje mi się, że
w takich momentach nadzieja jest tylko niepotrzebnym ciężarem.
w takich momentach nadzieja jest tylko niepotrzebnym ciężarem.
Dziś
powiedziałam Długiemu, że chcę być sama. Przeszłam się ulicami miasta,
odwiedzając przy okazji moje liceum. Gdyby nie nasza Zmiana Czasu pełne byłoby
teraz moich kolegów, pierwszoroczniaków, nauczycieli. Miałam zacząć dopiero
profilowaną klasę. Ominie mnie siedem godzin biologii i chemii tygodniowo. Nie
wiem, po co by mi teraz to było,
ale żal pozostaje. Pewnie nienawidziłabym tego systemu, ale skąd mam wiedzieć, że tak by było?
ale żal pozostaje. Pewnie nienawidziłabym tego systemu, ale skąd mam wiedzieć, że tak by było?
Szłam
tłocznymi chodnikami, owiewając przechodniów chłodnym podmuchem. Na pewno nie
mieliby mi tego za złe. Termometry wskazywały powyżej 30 stopni. Poprawiałam za długie paski torebi plecaków tych dziewcząt i chłopców, którzy za wszelką
cenę chcieli być modni. To im się chyba nie podobało, ale ja przecież miałam na
uwadze ich kręgosłupy. Ciekawe, czy byłabym w stanie skrócić jeden z wadliwych
chromosomów osób z Zespołem Downa tak, by byli zdrowi? Trzeba sprawdzić.
Pod
koniec dnia miałam już pewność. Nie wrócę do dawnego życia. Mogę teraz zbyt
wiele. Zbyt wiele dobrego. A przede wszystkim mogę pomóc sobie i Długiemu.
W całym akapicie mowa o terenach Hogwartu. XD
PS. Jeszcze w ten weekend opowiadanie zakończy się. Może nie mam ogromnej publiki ;) ale ciekawa jestem jakichkolwiek odczuć na finał tej krótkiej historii.
Trochę szkoda, że już się kończy, bo bardzo przyjemnie się czyta :3
OdpowiedzUsuńCiekawam, jaką petardę wystrzelisz na koniec ;)
Czekam niecierpliwie :3