piątek, 14 listopada 2014

Dzień VI – Dzień VII

Dzień VI


Nocowaliśmy w jakimś gęstym lesie. Od razu skojarzył mi się z Zakazanym Lasem. Ale na jego skraju nie było jeziora i boiska do Quidditcha ani tym bardziej ogromnego zamku z gronem czarodziejskich dzieciaków. Nie było trójgłowego psa, trytonów, narwanych centaurów ani krwiożerczych akromantul. Szkoda. Zamiast tego przed moimi oczami rozciągała się rozległa łąka. Wysokie trawy kołysały się na wietrze, który nie miał ze mną nic wspólnego. Mimo że świat przede mną nie miał wiele wspólnego ze światem Rowling[1], był piękny.
Napawałam się nim długo, bo Długi potrzebował więcej odpoczynku niż ja. Gdy w końcu wstał, udaliśmy się do czyjegoś domu, by sprawdzić, jak nasz eksperyment.
Prawie się udało. Zamiast 1 września na kalendarzu widniała data 26 sierpnia. Zamiast tygodnia wyszło nam sześć dni, ale według mnie to i tak sukces. Długi był trochę niepocieszony.
Przed południem uratowałam jakąś pannę młodą przed załamaniem nerwowym, gdy odkryła w przeddzień ślubu, że jej suknia jest zbyt długa. Skróciłam też drogę do domu dwóm kłócącym się niemiłosiernie rodzinom. Może uratowałam komuś w ten sposób życie?
Długi też nie próżnował. Pomógł pełnemu entuzjazmu tatusiowi, który chciał dzieciakom rozpiąć hamak między dwoma drzewkami na podwórku, ale zabrakło mu parę metrów liny. Wydłużył też cukinię w kuchni tejże samej rodzinki, aby leczo było smaczniejsze. Wydłużył też kurs autobusu, by jadąca przed nami dziewczyna zdążyła doczytać książkę. Był to Kosogłos, więc uznaliśmy, że warto, choćby po to, by sprawdzić jej reakcję na zakończenie tomu.
Popołudniu zrobiliśmy sobie przerwę. Zajęliśmy jakiś zdezelowany pomost nad jeziorem gdzieś w środkowej części Mazur. Jednak po chwili bezczynnego leżenia zaczęliśmy dla zabawy zmieniać kształty chmur i manipulować długością podmuchów. Ach, ta frustracja na twarzach żeglarzy, gdy pięknie wydęte żagle nagle opadały.
Wieczorem wybraliśmy się na wieczorek autorski jakiegoś lokalnego pieśniarza. Nie znam się zbytnio na muzyce, ale podobał mi się jego głos. Głęboki, przyjemnie drżący. Jego palce zręcznie sunęły po gryfie i trącały rytmicznie struny. Długi zorientował się od razu, że występ przypadł mi do gustu. Wieczorek wydłużył się, bo jakimś cudem artysta dał się namówić na siedem bisów.
Ostatnio mam niespotykane szczęście do cudów.


Dzień VII


Zastanawiałam się kiedyś, jak to jest, nie mieć nic do stracenia. Z jednej strony to wydaje się wspaniałą perspektywą, nieprawdaż? Ale to puste hasło. Jak taka sytuacja może być wspaniała? Nie mieć nic do stracenia to znaczy… nie mieć nic, na czym ci zależy. Nie mieć nikogo ważnego, nie posiadać niczego wartościowego. To nie jest wspaniałe.
Na szczęście nie jestem w takiej sytuacji. Może i straciłam życie, przyjaciół, rodzinę, dom, szkołę, pasje, wszystkie ciekawe umiejętności, które teraz w ogóle mi się już nie przydadzą. Ale zyskałam w Długim podporę. Jest mi kimś więcej niż przyjacielem czy bratem. W świecie, gdzie czas nie ma już dla nas znaczenia, możliwe jest wszystko.
Podjęłam decyzję. Nie odpowiem na jego pytanie. Przyglądałam się mojej rodzinie. Lekarze dali im wyraźnie do zrozumienia, że już się nie obudzę. Że będę tak spała, aż ze stanu snu przejdę w stan Snu. Mama zalała się łzami, tata próbował ją pocieszyć. Młody pokiwał głową, patrząc na moje bezużyteczne ciało, jakby tego się właśnie spodziewał. I poszedł biegać. Mamie przeszło szybko. Chyba pogodziła się wreszcie z moim odejściem. Im szybciej, tym lepiej. Wydaje mi się, że
w takich momentach nadzieja jest tylko niepotrzebnym ciężarem.
Dziś powiedziałam Długiemu, że chcę być sama. Przeszłam się ulicami miasta, odwiedzając przy okazji moje liceum. Gdyby nie nasza Zmiana Czasu pełne byłoby teraz moich kolegów, pierwszoroczniaków, nauczycieli. Miałam zacząć dopiero profilowaną klasę. Ominie mnie siedem godzin biologii i chemii tygodniowo. Nie wiem, po co by mi teraz to było,
ale żal pozostaje. Pewnie nienawidziłabym tego systemu, ale skąd mam wiedzieć, że tak by było?
Szłam tłocznymi chodnikami, owiewając przechodniów chłodnym podmuchem. Na pewno nie mieliby mi tego za złe. Termometry wskazywały powyżej 30 stopni. Poprawiałam za długie paski torebi plecaków tych dziewcząt i chłopców, którzy za wszelką cenę chcieli być modni. To im się chyba nie podobało, ale ja przecież miałam na uwadze ich kręgosłupy. Ciekawe, czy byłabym w stanie skrócić jeden z wadliwych chromosomów osób z Zespołem Downa tak, by byli zdrowi? Trzeba sprawdzić.
Pod koniec dnia miałam już pewność. Nie wrócę do dawnego życia. Mogę teraz zbyt wiele. Zbyt wiele dobrego. A przede wszystkim mogę pomóc sobie i Długiemu.




W całym akapicie mowa o terenach Hogwartu. XD

PS. Jeszcze w ten weekend opowiadanie zakończy się. Może nie mam ogromnej publiki ;) ale ciekawa jestem jakichkolwiek odczuć na finał tej krótkiej historii.

1 komentarz:

  1. Trochę szkoda, że już się kończy, bo bardzo przyjemnie się czyta :3
    Ciekawam, jaką petardę wystrzelisz na koniec ;)
    Czekam niecierpliwie :3

    OdpowiedzUsuń