Dzień I
Wróciłam
do domu. Na chwilę tylko. Nikogo w nim nie ma. Z kątów wionie śmiercią. Nie jest to ładny zapach.
Mama
w pracy, tata też. Młody pewnie w szkole. Merkurego też już nie ma. Hej! Umarła
przecież tylko jedna osoba. Plus pies. A cały dom zieje pustką. Strasznie tu.
Chociaż ja już nie muszę się niczego bać.
– Nie mam tu już czego szukać – powiedziałam, gdy weszliśmy do kuchni. – I tak
nikogo nie ma. I tak bym z nimi nie porozmawiała.
– Możesz tu przychodzić, kiedy chcesz.
– Po co? Żeby żałować? Chodźmy. Mieliśmy zaszaleć.
– Nie chcesz nawet zajrzeć do swojego pokoju?
– Nie chcę.
Naprawdę
nie chciałam. Po co miałabym to robić? Wątpię, żeby ktoś w nim posprzątał.
Widok porozrzucanych książek, nieposkładanych ubrań, miseczki z okruszkami na
biurku; to wszystko może wywoływać wrażenie, że zaraz wrócę i wszystko będzie, jak dawniej. Nie będzie.
– Chodźmy do szkoły.
– To może być niebezpieczne – zaniepokoił się nagle Długi.
– Dlaczego?
– Niektórzy ludzie są szajbusami i widzą przeróżne rzeczy. Głównie te, których
nie powinni.
– Na przykład nas?
– Na przykład. A w takim zbiorowisku i to młodych ludzi… Może się ktoś trafić.
Wiesz, to dziwne, ale takie zdolności bardzo często zanikają po wejściu w
dorosłe życie. Tak jakbyśmy przestawali wierzyć sobie.
– Hej, mieliśmy ryzykować i się bawić! Nie filozofować! – Nie wiem, co mnie tak
wzięło na zabawy, ale nie chcę już być
w swoim starym domu. Nie poprawiłam mu nastroju. – Tak poza tym, to mamy szczęście. Nigdy już nie dorośniemy.
w swoim starym domu. Nie poprawiłam mu nastroju. – Tak poza tym, to mamy szczęście. Nigdy już nie dorośniemy.
Uśmiechnął
się.
– Masz rację, Krótka. Chodźmy się zabawić. Musisz się wiele nauczyć.
Wybraliśmy
moje stare gimnazjum. Po tym jak wybrałam liceum w dużym mieście, nie miałam
czasu tutaj zajrzeć, odwiedzić te mury, w których spędziłam trzy lata,
porozmawiać z nauczycielami, pochwalić się sukcesami, przemilczeć porażki. Teraz mogę tylko
przejść się prostymi korytarzami wyłożonymi postrzępionym linoleum. I napsocić.
Zatrzymaliśmy
się pod drzwiami sali do geografii. Miał tam lekcje Młody. Pisali chyba jakiś
sprawdzian. Serce mi się ścisnęło na widok braciszka. Wszyscy wokoło pisali
zawzięcie, albo ukradkiem próbowali ściągać, a on? Siedział w ostatniej ławce
i kreślił koślawe kółka w miejscu przeznaczonym na pierwszą odpowiedź. Znając nauczycielkę geografii, nie postawi mu złej oceny. Pewnie pozwoli mu pisać, kiedy zechce, czyli w praktyce wyjdzie, że nigdy.
i kreślił koślawe kółka w miejscu przeznaczonym na pierwszą odpowiedź. Znając nauczycielkę geografii, nie postawi mu złej oceny. Pewnie pozwoli mu pisać, kiedy zechce, czyli w praktyce wyjdzie, że nigdy.
Długi
stał cierpliwie obok i czekał, gdy ja wpatrywałam się w Młodego. Nigdy nie byliśmy szczególnie blisko. Mam na myśli to, że w zasadzie
nie rozmawialiśmy normalnie, robiliśmy sobie
na złość. Jak każde inne rodzeństwo. Jednak to chyba za nim tęskni mi się najbardziej, a on też odczuł bardzo dotkliwie moją stratę.
na złość. Jak każde inne rodzeństwo. Jednak to chyba za nim tęskni mi się najbardziej, a on też odczuł bardzo dotkliwie moją stratę.
Lekki
nacisk na prawe ramię. Długi odsunął mnie delikatnie od drzwi.
– Chodź. Zaraz będzie dzwonek.
Oprzytomniałam,
gdy zorientowałam się, że za parę chwil korytarz wypełni się rozwrzeszczaną
hołotą.
– Czy ludzie mogą… no wiesz… - wykonałam nieokreślony ruch, starając się objąć
całą moją postać.
– Pamiętasz, czym jesteśmy? – zapytał. Pokiwałam głową.
No tak. „Skondensowane powietrze”. – Nie, nie mogą.
No tak. „Skondensowane powietrze”. – Nie, nie mogą.
Odsunęliśmy
się do jakiejś wnęki i wtedy rozległ się doskonale znany każdemu dźwięk. Drzwi
sal lekcyjnych po kolei otwierały się i wypływały z nich strumienie ludu.
Złapał mnie za rękę i posłał konspiracyjny uśmiech.
– Teraz się zabawimy – powiedział i pociągnął mnie na środek korytarza. Każdy, z
kim się zetknęliśmy, wzdrygał się lekko
i rozglądał za źródłem przeciągu. W pewnym momencie natknęliśmy się na modnie ubrane dziewczę, które wytrzeszczało na nas oczernione do granic możliwości oczyska.
i rozglądał za źródłem przeciągu. W pewnym momencie natknęliśmy się na modnie ubrane dziewczę, które wytrzeszczało na nas oczernione do granic możliwości oczyska.
– Chyba nas widzi – mruknęłam do Długiego. Zatrzymał się
i pomachał do naszego świadka, a ja poszłam w jego ślady.
i pomachał do naszego świadka, a ja poszłam w jego ślady.
– Spokojnie – powiedział. – Jak opowie o nas komukolwiek, wszyscy zapytają, co
ostatnio ćpała.
Roześmiałam
się cicho. Wszystkie obrazki na ścianach poruszyły się lekko i wydały miły
odgłos.
– Nie tylko twoje słowa mają wielką moc – powiedział mi prosto do ucha. Gdzieś w
oddali słyszałam wołanie, by pozamykać te cholerne okna. Zrobiło mi się jeszcze weselej, ale już się nie
śmiałam.
Rozbrzmiał
kolejny dzwonek. Korytarz pustoszał w znacznie wolniejszym tempie niż się napełniał. Szczególnie zniechęceni do
nauki maruderzy dołączali do reszty klasy nawet dziesięć minut po dzwonku.
– Teraz czas poćwiczyć – oznajmił mi i zaprowadził mnie do tablicy korkowej wiszącej obok drzwi do Pokoju Nauczycielskiego. Przypięto
tam między innymi rozpiskę z godzinami lekcyjnymi. Kiedy zaczyna i
kończy się pierwsza itd.
– Ile już trwa ta lekcja? – zapytał, przybierając ton surowego nauczyciela.
Zerknęłam na zegarek.
– Prawie dwadzieścia minut.
– Pytam o dokładne dane, Panno Krótkówna.
– Lekcja trwa już minut osiemnaście i pół, proszę pana.
– Nie sądzi panna, że to wystarczająco DŁUGO?
Uśmiechnęłam
się szeroko.
– W rzeczy samej. Przydałoby się ją skrócić.
– Ją?
Odchrząknęłam
i wyrecytowałam:
– Skracam trzecią godzinę lekcyjną o minut dwadzieścia sześć.
I
w tym momencie rozległ się dzwonek. Długi. Popatrzyłam na mojego towarzysza. Trzymał dwa palce przy ustach, jak ninja, i z zamkniętymi oczami wydawał się czarować.
No
tak. Długi dzwonek oznacza ewakuację. I
rzeczywiście; rozradowany tłum zaczął przeciskać się po schodach,
krzycząc i śmiejąc się.
Spojrzeliśmy
po sobie i bez żadnego sygnału przybiliśmy piątkę. Muszę przyznać, że to była
świetna akcja. Po raz pierwszy od śmierci poczułam się lepiej.
Zagonienie
całej szkoły z powrotem do budynku zajęło nauczycielom około godziny. Któraś z
klas drugich postanowiła oznajmić całemu miasteczku, że pod szkołą jest
podłożona bomba i pobiegli z tą wieścią w stronę Rynku. Zaśmiewając się do rozpuku wraz ze wszystkimi wokół, obserwowaliśmy ich wychowawcę, który
wspomagany przez dwóch wuefistów usiłował zawrócić uczynnych obywateli na
lekcje. Mój śmiech znów wywołał delikatny ciepły wietrzyk o zapachu rumianku i innych przyjemnych ziół.
Na
zakończenie naszego dnia w szkole wybraliśmy się jeszcze na boiska. Tam
pomogłam Grubej Aśce z klasy Młodego. Dziewczęta biegały „na szejset”. A osobie
z jej tuszą trudno było przebiec choćby dystans sprintu, nie wspominając już o
jakimś przyzwoitym wyniku.
Skróciłam
jej bieg o kilkaset metrów. Próbowałam zrobić to tak, jak Długi. Bez użycia słów. Wyszło mi. Nawet lepiej niż chciałam. To
znaczy, miałam zamiar skrócić dystans Aśki do 400 metrów, ale wyszło 200. I tak
udało jej się dobiec tylko na tróję.
Na
bieżnię przyszli później chłopcy. Widziałam Młodego. Ciągnął się na końcu. Też
będą biegli na długi dystans. Z tego co słyszałam będzie to kilometr. Nadal nie miał nastroju do robienia
czegokolwiek. A tak się zawsze chwalił osiągnięciam
i w biegach. Nawet piłka nożna tak go nie cieszyła…
i w biegach. Nawet piłka nożna tak go nie cieszyła…
Nie
myśląc wiele podeszłam do niego od tyłu. Nikt mnie nie widział oprócz Długiego,
ale ten nie protestował i byłam mu za to bardzo wdzięczna.
Objęłam
Młodego w pasie i złożyłam na jego bladym policzku pocałunek.
– Dasz radę. Pokonasz go. – Arek, jego odwieczny rywal, o którym słyszałam z pięć razy na tydzień, stał obok i szykował się do biegu. –
Na mecie będę ja. Zniknę na zawsze, jeśli nie będziesz pierwszy.
Zauważyłam
w nim nagłą zmianę. Nie w postawie, nie w ruchach – kręcił tylko niemrawo kostką, niby dla rozgrzania. To było w jego oczach i przyspieszonym pulsowaniu krwi w żyłach.
– Gotowi? – zapytał wuefista. Nie był w zbyt dobrym humorze. Tak, to jeden z
tych, którzy pogonili za uczynnymi obywatelami. – Start!
Wystartował
na równi z innymi. Od razu przykleił się do pleców Arka. Na przedostatnim okrążeniu wyprzedził go i pognał przed siebie. Nie jestem ekspertem, ale tak to biega się sprinty.
Młody nie patrzył na nic, wszyscy zostali daleko z tyłu. Definitywnie szedł na
jakiś głupi szkolny rekord. Ale chyba nie to było jego celem.
Wpadł
na metę, a osłupiały wuefista zapisał szybko jego wynik, jakby bał się, że za
chwilę zniknie. Ja patrzyłam jednak na Młodego. Rozejrzał się wokół rozpaczliwie, po czym opadł na kolana i wybuchnął płaczem. Żal mi go było, ale czułam, że dobrze zrobiłam, dając mu odczuć swoją obecność. Że teraz może będzie mu
trochę lepiej. Jego koledzy dobiegali po kolei na metę i podziwiali jego wynik wpisany w kajecik nauczyciela, ale Młody nie
zwracał na nich uwagi. Dopiero, kiedy ktoś się nim zainteresował, zerwał się i
pobiegł w stronę szatni.
– Gdzie chcesz dziś spać? – Z zadumy wyrwał mnie głos Długiego. Przypatrywał się
całej scenie z właściwym sobie taktownym milczeniem.
– W domku na drzewie – odpowiedziałam, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknął mój braciszek. Zawsze chcieliśmy go zbudować, ale
pewnego lata tata ściął jabłonki w ogródku i pozostały nam tylko marzenia o jabłonkach i domkach na drzewie.
_____________________________________________________________
Opóźnienie, wiem. Ale zdolna Ja zapomniała hasła do bloggera. Ale spokojnie lecytynka kupiona :D
Ooo, mi też przydałoby się skrócić parę lekcji :D Krótka, wpadaj! :D
OdpowiedzUsuńTrochę mi się smutno zrobiło, jak czytałam o jej bracie i ogólnie całej rodzinie. Zastanawiam się, czy może będzie w kolejnych rozdziałach jakieś wspomnienie o pogrzebie głównej bohaterki? :) Pozdrawiam serdecznie :)
~Cillianna :3
Przepraszam za mały brak aktywności, ale jestem w zasadzie początkującym bloggerem i mam trochę problemów. Strasznie się cieszę, Cillianno, że tu zaglądasz i śledzisz losy Krótkiej. Twoje opinie są dla mnie bardzo cenne :D
Usuń